Przyjeżdżając tu nie wiedziałem, co otrzymam. Nie spodziewałem się wiele, a bynajmniej gotowego rozwiązania na problemy. Otrzymałem więcej niż mogłem się spodziewać. Propozycję narzędzia do dalszej współpracy nad budowaniem mojej relacji  z żoną oraz wypracowywaniu naszej dalszej przestrzeni życiowej.

 

Rekolekcje są zaskakujące, nie spodziewałem się takiej formy, czego się nigdy nie spodziewałem. Przed rozwodem są obowiązkowe!

 

Przyjechaliśmy z lękiem, a wyjeżdżamy radośni. Na nowo odkryliśmy, że nasza miłość może na nowo zaświecić całym blaskiem. Słowa z naszego ślubu, które zostały przypomniane: „Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól straci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi… (Mt  5, 13). Zrozumieliśmy, że trzeba na nowo przywrócić smak soli, aby była użyteczna, czyli na nowo przywrócić smak naszej miłości małżeńskiej, aby czerpały z niej nasze dzieci, bliscy, znajomi.

 

Na rekolekcjach dowiedziałem się, że moja żona nie wie, że ją kocham.

 

Kochani! Jesteśmy małżeństwem od 22 lat, wychowujemy 6 dzieci, siódme dzieciątko odeszło od nas w trzecim miesiącu ciąży. Jesteśmy kochającym się małżeństwem, otwartym dla życia. I wydawałoby się, że to chyba nic więcej nie trzeba robić, tylko spokojnie żyć dalej. Ale Pan Bóg miał dla nas nowy, cudowny plan, pobudził w naszym sercu pragnienie rekolekcji małżeńskich. No i cóż, przyjechaliśmy! A tutaj na nowo odkryliśmy dialog małżeński, naszą miłość małżeńską. To niesamowite, co Pan Bóg przygotował nam w prezencie. Dopiero tutaj zobaczyliśmy na nowo ile jeszcze można dla siebie nawzajem uczynić, by uszczęśliwić kochającą żonę czy męża. To piękny nowy czas dla naszego małżeństwa, cudowna iskra, którą stąd zabieramy do domu, aby tam płonęła i rozpalała naszą miłość małżeńską i rodzinną. Chwała Panu!

 

Jadąc na te rekolekcje myślałam: odpocznę i wyśpię się. Czego mnie tam nauczą? Lubię mówić, jestem otwarta, ciągle mówię mężowi co czuję… Ale tu odkryłam, że mówię to wtedy, gdy on coś źle zrobi. Mówię o nim, a nie o sobie. To, co tu przeżyliśmy to początek długiej pracy.

 

Mamy nadzieję, że to się zmieni. Zdawało nam się, że jesteśmy wzorowym małżeństwem, ale inni zaczęli zauważać nasze kryzysy. Żona dużo mówi, a ja zamykam się. Jej słowa raniły mnie. Tu okazało się, że możemy rozmawiać ze sobą delikatniej. Nie zmienimy od razu wszystkiego, ale odczuwam spokój, że nasz dialog będzie spokojniejszy.

 

Wydawało mi się, że nie ma niedomówień między nami. Poczułem się zaskoczony, a później zbulwersowany sygnałem od żony, że jednak coś jest. Potem zacząłem myśleć. Wyjaśniliśmy sobie trudne sprawy. Wyjeżdżamy umocnieni.

 

Przed przyjazdem myślałam: albo zaczniemy ze sobą rozmawiać albo w ogóle nas nie będzie… Okazało się, że potrafimy! Obwiniałam go, że on nie chce, a wyszło na to, że to ja nie dawałam mu szans, zmuszałam, by myślał i robił jak chcę. Brakowało mi delikatności.

 

Przyjechałem, uważając to za stratę czasu. Ale już kilka razy doświadczyłem, że kiedy ja się burzę, to Pan Bóg robi mi coś na przekór. Byłem zbuntowany, ale moje drugie ja ostrzegało mnie: „Jedź, to ci pomoże”. To, co się stało przez te dwa dni, jest dowodem na to, że Pan Bóg wyciąga do mnie rękę. Pytam tylko sam siebie, czy będę potrafił tę rękę przyjąć i iść za Nim.

 

Przeżyliśmy najpiękniejszy weekend od czasu naszego ślubu. Nie wiedziałam, że możemy jeszcze przeżywać tak wspaniałe chwile. Ten weekend nauczył nas od nowa ze sobą rozmawiać. Mąż sam zaproponował, abyśmy chodzili na spotkania poweekendowe. Nie umiem słowami podziękować za wszystko, za modlitwę za nas, za to, że pomogliście mi państwo odnaleźć w sobie przebaczenie. Mogę powiedzieć tylko DZIĘKUJĘ, ale czuję, że to za mało. Kiedyś przeczytałem, że miłość trwa tylko do 20 roku małżeństwa, potem jest tylko przyjaźń. Okazuje się, że to nieprawda.

 

Jechałam tu z powierzchownymi oczekiwaniami. Chciałam przede wszystkim odpocząć od dzieci, od gotowania i pobyć trochę z mężem. W sobotę doznałam odkrycia, że jest szansa, aby jeszcze coś w życiu zmienić na lepsze… Odkryłam, jak pełen prawdy jest „banał”, że człowiek się uczy całe życie.

 

Kiedy patrzę wstecz na blisko trzydzieści lat naszego małżeństwa, to widzę wyraźnie, że dialog był drogą naszego życia. Zachwyciliśmy się nim kiedyś, potem zaczęliśmy się o niego potykać, rosły nasze oczekiwania, a my do nich nie dorastaliśmy. Ale próby słuchania siebie nawzajem, rozumienia i dzielenia się sobą podejmowaliśmy wciąż na nowo, i choć się potem urywały, to wracaliśmy do nich, podejmowaliśmy go. Taki dialog stał się naszym sposobem na życie. Odczuwamy z tego powodu radość, wdzięczność Panu Bogu.

 

Dialog, na który wcale nie miałem ochoty, przywrócił nam dom jako miejsce wzajemnej życzliwości i miłości. Przedtem byliśmy bezdomni, chociaż mieliśmy nieźle urządzone mieszkanie. Ale to mieszkanie było tym, czym dworzec dla bezdomnych: miejscem noclegu, pobytu, mijania się ludzi dla siebie obcych. To, co nam zaproponowano na Spotkaniach Małżeńskich, pozwoliło nam odkryć na nowo, jak wiele nas łączy i przynosi radość, pokój, porozumienie.

 

Od początku, przez okres naszego małżeństwa, goniliśmy za karierą. Dziś widzę, że pogubiliśmy się całkowicie. Straciliśmy te lata bezpowrotnie. Wyjeżdżając stąd, zostawiamy za sobą przeszłość.

 

Bałem się rozmodlonych ludzi, a spotkałem radosnych kapłanów i normalne małżeństwa. Nauczyłem się chcieć rozwiązywać problemy. Trzeba włożyć wysiłek w to, by „wodę przemienić w wino”. Będę się starał na dobrym fundamencie postawić dobry dom.